czwartek, 20 października 2011

Morskie przygody - Nie każdy jest wilkiem morskim

autor Artur Gałka
Rześki, letni poranek w nadmorskiej miejscowości. Na dobre już zaświtało, lecz ulice były jeszcze puste. Wszyscy odsypiali atrakcje wakacyjnych nocy. Jedynie wąską, przyportową uliczką dziarsko maszerowało dwóch mężczyzn. Pomimo letniej pory ubrani byli w ciepłe, nieprzemakalne kurtki i gumowe buty do kolan. W porcie rozejrzeli się przez chwilę, po czym pewnym krokiem weszli na jeden z przycumowanych kutrów. Szyper powitał pierwszych uczestników morskiej wyprawy. Do wypłynięcia pozostała jeszcze godzina. Spokojnie zajęli miejsca na rufie kutra i jeszcze raz przejrzeli swój sprzęt. Solidne, morskie wędziska i pudła z przywieszkami, pilkerami i wszystkimi akcesoriami przydatnymi przy połowie dorsza. Piotr był juz weteranem dorszowych połowów. Dla Marcina był to dziewiczy rejs. Zeszli pod pokład na łyk gorącej kawy. Marcin za radą doświadczonego kolegi zażył 2 tabletki lokomotivu. Choroba morska nie wybiera.
Wypłynęli punktualnie o wyznaczonej porze. Około 15 wędkarzy prześcigało się w opowieściach o swoich morskich zdobyczach i wspaniałych przynętach jakie stosują. Na pierwsze łowisko płynęli godzinę. Znad sterówki rozległ się jeden sygnał syreny. Znak, że można rozpocząć łowienie. Wszyscy jak na komendę zarzucili swe zestawy w morską toń, czekając cierpliwie, aż opadną na dno. Marcin z ciekawością obserwował innych wędkarzy. Kilka ruchów wędziskiem, podciąganie przynęty i...nic. Po kilku zarzuceniach zestawu słychać 2 sygnały syreny. Zwijać wędki. Opuszczamy łowisko. Czy ktoś wogóle złowił rybę? Marcin z Piotrem rozglądają się po kutrze. Jest jeden szczęśliwiec. Młody chłopak. Podobnie jak Marcin pierwszy raz na kutrze. Z tą jednak różnicą, że przybył bez sprzętu. Ubrany w przewiewne krótkie spodenki i białą bawełnianą koszulkę. Zupełnie jakby wszedł na kuter prosto z plaży. Jednak to on złowił pierwszego dorsza, za pomocą zdezelowanej wędki pożyczonej od szypra. Zawstydził wszystkich wytrawnych, uzbrojonych po zęby wędkarzy.
W drodze na drugie łowisko Marcin czuje się wspaniale. Statkiem lekko kołysze, jednak jemu wogóle to nie przeszkadza. Delikatna lekka bryza owiewa mu twarz. Kuter zatrzymuje się i znów rozlega się pojedyńczy sygnał syreny. Można łowić. Marcin jak poprzednio zarzuca swój zestaw blisko kutra. Podciąga. Pusto. Obok Piotr z wysiłkiem kręci kołowrotkiem. Ma rybę. Szczęśliwiec. Marcin zarzuca drugi raz. Nagle czuje na kiju porządne puknięcie. Zacina. Jest ryba. Pompuje wędziskiem, starając się jak najszybciej wyciągnąć dorsza na powierzchnię. Nie wiedział, że trzeba w to włożyć tyle siły. Na jego twarzy pojawia się uśmiech, gdy widzi na swoim zestawie zahaczone 2 sztuki. Jeden na przywieszce, drugi na pilkerze. Nieduże "bolki". Jednak takie podobno są najsmaczniejsze. Tak więc pierwsze kroki za płoty.
Ruszają na trzecie łowisko. Załoga rozdaje posiłek. Kiełbasa na gorąco, bułka i gorąca herbata. Wszyscy są w znakomitych humorach. Drugie łowisko okazało się szczęśliwe dla wszystkich uczestników tej eskapady. Jedynie wiatr wyraźnie się wzmaga. Kutrem buja coraz bardziej, fale coraz wyższe.
Trzecie łowisko nie było gorsze. Marcin wyciąga kolejne dwa dorsze. Trzeba jedynie pewnie stać na nogach, gdyż przechyły kutra są coraz większe. Przy kolejnym zarzucaniu wiatr zrywa czapkę z głowy Marcina. Ta ląduje z dala od kutra w bałtyckich wodach. No cóż, straty muszą być. Marcin zakłada kaptur na głowę i szczelnie zapina kurtkę. Jeszcze przed końcem łowienia siada na skrzyni. Czuje się dziwnie. Jakby nagle stracił wszystkie siły. Raz jest mu zimno, raz gorąco.
Dwa razy zawyła syrena. Pora wyruszyć na czwarte, podobno najlepsze łowisko. Piotr obserwuje bladego jak ściana Marcina. Ten siedzi ze spuszczoną głową i zamkniętymi oczyma. Nie reaguje na nic. Wyraźnie dopadła go morska choroba.
Gdy dopłynęli na ostatnie łowisko Marcin z wysiłkiem wstaje z miejsca. Bierze wędzisko i ... odkłada je z powrotem. Siada i znów spuszcza głowę. Nie może patrzeć na rozkołysane morze. Wszyscy wokół łowią ryby. Słychać okrzyki radości i śmiechy. A on nie ma siły nawet stanąć na nogi. Jest mu niedobrze i potwornie gorąco. Jeszcze na łowisku wiatr wzmógł się nie na żarty. Zaczął padać deszcz, a fale przelewały się przez pokład.
Pogoda wyraźnie się popsuła. Wracali do portu. Większość wędkarzy trzęsła się z zimna. Nie dla wszystkich starczyło miejsca pod pokładem i w sterówce. Ci, którzy pozostali na pokładzie dygotali i byli przemoczeni. Jedynie Piotr z Marcinem nic sobie nie robili z tej pogody. Piotr, gdyż był odpowiednio ubrany. Marcin, gdyż czuł się tak fatalnie, że było mu wszystko jedno. Nawet rozpiął kurtkę, gdyż czuł, że jest mu gorąco, a pot spływa mu po plecach. Spod na wpół przymkniętych powiek obserwował tylko przelewającą się wodę przez pokład i członka załogi filetującego złowione ryby. Na nim taka pogoda nie robiła żadnego wrażenia.
Po kilku godzinach byli w porcie. Marcin czuł się już lepiej. No, może nie moralnie. Połowę wyprawy przechorował, tracąc najlepsze łowisko. Złowił ze wszystkich najmniej dorszy. Jedynie honorowo nie oddał nic Neptunowi. Nie był nawet pewien czy chciałby wypłynąć drugi raz. Mimo zacięcia wędkarskiego i wspaniałego uczucia ogarniającego go przy holowaniu ryby, sądził, że morze jest jednak nie dla każdego.
Zwycięzcą wyprawy okazał się młody chłopak, który jako pierwszy złowił rybę. Na szyprową wędkę i obdrapanego pilkera wyciągnął najwięcej dorszy.

Marcin z Piotrem zmęczeni wrócili na pole namiotowe. Każdy z nich szybko zasnął, a ich żony usmażyły złowione dorsze. Przynajmniej będą mieli porządne śniadanie.
Rano okazało się, żę usmażone dorsze porwała w nocy kuna, zwabiona zapachem ryby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz